Czyżby szykował się nam w światowej gospodarce kolejny kryzys? Po pamiętnym 2008 roku, gdzie ryzykowne zachowania instytucji finansowych doprowadziły do załamania znacznej części sektora bankowego, pojawiają się kolejne sygnały ostrzegawcze w tej branży. Tym razem dotyczą sytuacji w Chinach.

Bank for International Settlements (BIS) to dość tajemnicza instytucja, raczej mało rozpoznawalna dla osób spoza branży finansowej. BIS zajmuje jednak kluczową pozycję na międzynarodowym rynku bankowym, gdyż jest dostawcą wielu usług dla licznych banków centralnych. Co ważniejsze jednak, stanowi także powszechnie szanowaną instytucję charakteru watchdog, czyli czegoś w rodzaju strażnika nadzorującego prawidłowość działania rynków finansowych.

Właśnie BIS w swojej ostatniej kwartalnej ocenie zagrożeń dla światowego sektora bankowego wydał ostrzeżenie dotyczące chińskich banków. Zdaniem BIS, główny wskaźnik obrazujący ryzyko w tym sektorze jest już trzykrotnie wyższy, niż poziom uznawany za bezpieczny. Mowa tutaj o wskaźniku obrazującym stosunek wielkości kredytów udzielonych przez banki do produktu krajowego brutto. W przypadku Chin wskaźnik ten wyniósł na koniec pierwszego kwartału 2016 roku 30,1, podczas gdy maksymalny bezpieczny poziom to 10. W ubiegłym roku wartość ta wynosiła 25,4.

Kondycja chińskiego sektora bankowego od dawna jest przedmiotem troski dla międzynarodowych rynków finansowych. Po 2008 roku akcja kredytowa tamtejszych banków przybrała na sile, w ślad za wysiłkami władz, które poprzez takie działanie chciały podtrzymać słabnący wzrost gospodarczy. Wiele z udzielonych w tym czasie kredytów jest obecnie zagrożonych, a jak szacuje Międzynarodowy Fundusz Walutowy, ich sumaryczna wartość może sięgać astronomicznej kwoty 1,3 biliona USD. Z drugiej jednak strony, chiński system bankowy w dużej części należy do państwa, więc nawet potencjalne kłopoty skończą się zapewne wyrównaniem strat przez chińskiego podatnika.

Czy to oznacza, że nie mamy się czego bać? Jak zwykle w takich przypadkach, czas pokaże.