Według najnowszych badań na dziewięciu mężczyzn w radach dyrektorów przypada jedna kobieta. Choć wynik ten jest wyższy o 0,7% w stosunku do 2011 roku, kobiety w zespołach naczelnego kierownictwa spółek wciąż są w zdecydowanej mniejszości. Co więcej w co trzeciej radzie w ogóle nie zasiadają przedstawicielki płci pięknej.
Wśród głównych przyczyn niskiego uczestnictwa kobiet w zarządzaniu na najwyższym szczeblu ankietowani dyrektorzy wskazali trudność utrzymania równowagi między życiem profesjonalnym i rodzinnym oraz fakt, że w kulturze zdominowanej przez mężczyzn kobiety mają mniej okazji do nawiązywania istotnych zawodowo kontaktów. Z kolei wartości, które wnoszą kobiety zasiadające w radach są związane z większą wrażliwością na sytuację rynkową, lepszą komunikacją, zwiększeniem zaangażowania pozostałych członków zespołu, a także poprawą kontroli nad funkcjonowaniem rady.
Mimo, że w radach przybywa kobiet, szacuje się, że równość jest możliwa do osiągnięcia po upływie około siedemdziesięciu lat! Jedną z metod przyspieszenia tego procesu jest odgórne narzucanie spółkom, ile kobiet musi zasiadać w radzie. Norwegia jest pierwszym krajem, w którym w 2006 roku wprowadzono regulację zakładającą, że w spółkach akcyjnych kobiety muszą stanowić 40% rady dyrektorów. Podobne rozwiązania są stopniowo popularyzowane między innymi w Irlandii, Holandii, Francji i we Włoszech, zaś w Stanach Zjednoczonych, Niemczech czy w Polsce wprowadzenie zrównoważonego pod względem płci składu rady jest szeroko rozważane.
Pozostaje tylko problem odróżnienia środków od celu – wprowadzenie kobiet do rad dyrektorów ma przyczynić się do zwiększenia efektywność tych zespołów. Jest więc środkiem do poprawy funkcjonowania zespołów naczelnego kierownictwa. Równocześnie można odnieść wrażenie, że wdrożenie zasady parytetu staje się samo w sobie celem politycznym.