Wczoraj zmarł 88-letni król Tajlandii, Bhumibol Adulyadej. Jego rządy trwały siedemdziesiąt lat a większość tych, którzy opłakują zmarłego monarchę, nie znało innego władcy. Jak oceniają eksperci z Capital Economics, na których powołuje się CNN, jego rola dla stabilności kraju była nieoceniona, ponieważ jednoczył tajskie społeczeństwo. W związku z tym istnieje duże ryzyko, że śmierć króla przyniesie poważne konsekwencje polityczne i gospodarcze.

Ekonomiści obawiają się wybuchu zamieszek i pogłębienia gospodarczego marazmu kraju, który nie może poszczycić się ani silnym wzrostem, ani skalą inwestycji, a dodatkowo ulega konkurencji ze strony innych państw w regionie, takich jak na przykład Wietnam. Najbardziej problematyczne są kwestie polityczne, ponieważ w ciągu minionej dekady dwukrotnie doszło do przewrotów wojskowych i obalenia demokratycznie wybranych rządów. W 2014 roku król poparł puczystów, powierzając jednemu z generałów administrowanie krajem. Gdyby nie król Bhumibol Adulyadej, Tajlandia z pewnością pogrążyłaby się w wojnie domowej, podsycanej między innymi przez napięcia pomiędzy wiejskimi robotnikami z północy a bogatymi mieszczanami z Bangkoku.

W ciągu ostatnich 10 lat poziom wzrostu inwestycji w Tajlandii wynosił średnio 3 proc., co zdaniem analityków z Capital Economics jest jednym z najgorszych wyników w Azji Południowo-Wschodniej. Przewroty spowodowały wstrzymanie rozwoju infrastruktury, a co gorsza przepłoszyły prywatnych inwestorów. Z powodu niestabilności politycznej cierpi również tajska turystyka, będąca ważną gałęzią tamtejszej gospodarki. Informacja o śmierci króla przyniosła 5 proc. spadki na giełdzie papierów wartościowych w Tajlandii, a baht stracił 2 proc. w stosunku do dolara amerykańskiego.

Inni eksperci są spokojniejsi o losy Tajlandii i jej gospodarki. Zdaniem analityków z Eurasia Group wahań na rynku należy spodziewać się jedynie w najbliższym czasie, ponieważ sukcesja przywróci polityczną i instytucjonalną stabilność kraju.