Historia zna wiele przypadków, gdy początek przełomowym wydarzeniom dawały błahe z pozoru przyczyny. Dzieje się tak szczególnie w przypadku wielkich protestów społecznych, gdzie jedna decyzja władz stanowi przysłowiową iskrę rzuconą na beczkę z prochem. Czy z taką właśnie sytuacją mamy właśnie do czynienia w Armenii?

Od ponad tygodnia trwają w Armenii masowe protesty tamtejszego społeczeństwa, a areną najbardziej dramatycznych wydarzeń jest stolica kraju Erewań. Bezpośrednią przyczyną wybuchu społecznego niezadowolenia była zapowiedź podniesienia cen energii elektrycznej. Zgodnie z decyzją państwowej komisji do spraw regulacji cen nośników energii, energia elektryczna miałaby podrożeć średnio o 16% począwszy od 1 sierpnia.

Wielu obserwatorów wskazuje jednak, że sam czynnik ekonomiczny, choć istotny, nie jest jedynym powodem wybuchu tak masowych protestów. Przekroczony został bowiem pewien próg wytrzymałości społeczeństwa, które od lat jest świadkiem wszechobecnej korupcji i mało przejrzystych działań władz kraju. Wskazuje się przy tym na fakt, że cały sektor energii elektrycznej w Armenii jest de facto w rękach Rosjan. Właścicielem ormiańskiej sieci przesyłowej jest bowiem koncern Inter–RAO, którego prezesem jest Igor Sieczin, bliski współpracownik i przyjaciel Władimira Putina. Inne dziedziny gospodarki także zdominowane są przez oligarchów powiązanych bezpośrednio z Moskwą. Na terenie Armenii znajdują się ponadto rosyjskie bazy wojskowe. Nie jest to bez znaczenia, gdyż społeczne niezadowolenie budzi także fakt bezkarności rosyjskich żołnierzy. Głośnym echem odbiła się w ostatnim czasie sprawa rosyjskiego żołnierza, który zamordował siedmiu członków ormiańskiej rodziny. Rosjanie długo odmawiali żądaniom postawienia oskarżonego przed miejscowym sądem, co doprowadziło do eskalacji antyrosyjskich nastrojów.

Kiedy w ubiegły wtorek nie powiodła się próba siłowego rozpędzenia demonstrantów, prezydent Armenii Serge Sargsayan ogłosił, iż rząd na czas nieokreślony wstrzymuje wejście w życie decyzji o podwyżkach cen energii elektrycznej, a brakujące kwoty dla operatora sieci dystrybucji przekazywane będą z budżetu państwa. Takie rozwiązanie, choć pozornie korzystne dla obywateli, nie zadowoliło protestujących. Wskazują oni, że podatnicy tak czy inaczej sfinansują te podwyżki, a ponadto jest to jedynie rozwiązanie tymczasowe. Liderzy protestu domagają się całkowitego anulowania decyzji o podwyżkach.

Jak na razie w Armenii trwa pat. Czy obecny protest na tle ekonomicznym może przerodzić się w kolejną rewolucję na wzór tej ukraińskiej czy gruzińskiej? Czas pokaże.