Problematyka emerytur zajmuje dziś centralne miejsce nie tylko w debatach Europejczyków. Tematyka ta jest także często poruszana za oceanem, zwłaszcza w kontekście zbliżających się wyborów prezydenckich.

Publicyści w USA zauważają, iż obecne pokolenie kończące swoją aktywność zawodową i przechodzące na emerytury jest pierwszym pokoleniem, które w trakcie trwania kariery zawodowej zapłaciło więcej do systemu emerytalnego niż z niego otrzyma. W przyszłości ta tendencja będzie jeszcze pogłębiać.

W 1930 roku kiedy w USA wprowadzono obowiązkowe ubezpieczenia emerytalne tzw. Social Security, pracownik odchodzący na emeryturę mógł liczyć na otrzymanie wielokrotności kwoty, którą wpłacił do systemu emerytalnego. Jeszcze w 1960 roku, świeżo upieczony emeryt pobierał od państwa sumarycznie siedmiokrotność swoich składek emerytalnych (przy założeniu że mężczyzna dożywał wieku 78 lat, a kobieta 81 lat), a jeśli osiągał w trakcie kariery zawodowej niskie dochody, to nawet więcej. Było to możliwe dzięki niskim składkom emerytalnym i dotowaniu systemu emerytalnego przez państwo. Jak lekko żartobliwie stwierdził Andrew Biggs‒były zastępca szefa Social Security „dla wcześniejszych pokoleń taki system emerytalny to był interes życia. Rząd dawał darmowe pieniądze, a jak wiadomo branie darmowych pieniędzy jest wyjątkowo popularne”. Te czasy należą już jednak do przeszłości.

Jak wyliczyli analitycy z Urban Institute‒waszyngtońskiego think tanku, średnio zarabiające małżeństwo odchodzące w tym roku na emeryturę zapłaciło podczas całej swojej kariery zawodowej 598 tysięcy dolarów składek emerytalnych. Przy założeniu, iż kobieta dożyje wieku 85 lat, a mężczyzna 82 lat, oboje otrzymają emerytury na sumę 556 tysięcy dolarów.

Wyrównywanie się kwot wpłacanych do systemu z tymi, które potem są odbierane w formie emerytur to efekt odchodzenia na emerytury pokolenia wyżu demograficznego (baby boomu) z lat powojennych. Podobnie jak w Europie, coraz mniej osób pracujących musi utrzymać coraz większą rzeszę emerytów. Dla Social Security jest już ostatni dzwonek alarmowy, żeby zapobiec załamaniu się systemu emerytalnego. Przy obecnym tempie narastania nierównowagi pomiędzy wpływami i dochodami w 2033 roku ostatnie nadwyżki zgromadzone w okresie ostatnich 30 lat zostaną wypłacone. Od tego czasu, jeśli nic się nie zmieni emeryci będą mogli liczyć na emerytury na poziomie zaledwie 75% wysokości składek które wpłacili podczas swojej kariery zawodowej.

Mimo tych niedogodności wielu Amerykanów ciągle przedkłada ubezpieczenia emerytalne w systemie państwowym ponad te prywatne. Owszem, prywatne firmy ubezpieczeniowe oferują (podobnie jak w Polsce) potencjalnie większe wypłaty na emeryturze, ale system państwowy ma wiele innych zalet. Przede wszystkim składki nie znikają (tak jak u nas) bezpowrotnie w budżecie państwa, ale członkowie rodziny mogą je dziedziczyć. System ten pozwala również na elastyczne kształtowanie polityki emerytalnej w obrębie pojedynczych rodzin. Możliwość dziedziczenia składek emerytalnych, a nawet ich dzielenia pomiędzy małżonków, daje bezpieczeństwo emerytalne np. kobietom, które zdecydują się poświęcić swoje najlepsze lata na wychowywanie dzieci i pozostawanie w tym czasie bez pracy. Po przejściu męża na emeryturę lub jego wcześniejszej śmierci to kobiety stają się beneficjentami zgromadzonych przez lata składek. Warto by i u nas pomyśleć nad podobnymi rozwiązaniami, gdyż tylko ten jeden przepis zrobiłby więcej dla polityki prorodzinnej, niż całe pakiety specjalnych rozwiązań w tej dziedzinie.