Zwykło się mawiać, że Internet zmienił praktycznie każdą dziedzinę życia. Jest w tym dużo prawdy, gdyż nawet tak wydawało by się „odporna” na nowe technologie działalność jaką jest handel sztuką, zaznacza coraz wyraźniej swoją obecność w globalnej sieci. Dzieje się tak głównie za sprawą Chin, które dzięki gwałtownemu rozwojowi gospodarczemu w ostatnich kilkunastu latach, dorobiły się sporej grupy bogatych obywateli zainteresowanych inwestowaniem w sztukę.

Każdego roku w grudniu Miami Beach staje się światową stolicą sztuki. W miejscowej galerii Art Basel dziesiątki tysięcy marszandów i miłośników dzieł sztuki dokonuje transakcji na łączną kwotę 3 miliardów dolarów. To największe na świecie „targowisko sztuki” zaczyna mieć jednak rosnącą konkurencję na rynku internetowym. Jak mówi Carter Cleveland, założyciel Artsy–internetowej platformy handlu dziełami sztukami skupiającej 2 tysiące galerii i ponad 25 tysięcy dzieł sztuki cyt. “szczególnie obiecującym rynkiem stały się obecnie Chiny. Tamtejszy rynek już generuje większe obroty, niż rynek w USA, a zanosi się na to, że to dopiero początek”. Artsy, która ma siedzibę w Hong–Kongu utrzymuje się z opłat, które wnoszą galerie sztuki w zamian na możliwość prezentacji swoich dzieł sztuki. Od czasu powstania firmy w 2012 roku właściciel firmy zdołał zgromadzić kapitał o wartości 26 milionów dolarów, który jest sukcesywnie przeznaczany na dalszy rozwój platformy. W planach jest podbój kontynentalnych Chin, choć jak mówi Cleveland cyt. „trzeba będzie to robić w starannie przemyślany sposób. Prowadzenie biznesu internetowego w Chinach różni się bowiem od tego do czego jesteśmy przyzwyczajeni na zachodzie. Chińczycy mają własną infrastrukturę informatyczną, własne portale społecznościowe i własne wyszukiwarki. To niemałe wyzwanie dla firm z zewnątrz”.

Jak wynika z badań Artnet–innej platformy handlu sztuką z siedzibą w Berlinie, cały światowy rynek sztuki jest wart 66 miliardów dolarów rocznie. Specjaliści z Artnet potwierdzają opinie, że to Chiny przejęły pałeczkę lidera na tym rynku. Jeszcze przed rokiem 2000 chiński rynek dzieł sztuki praktycznie nie istniał, a obecnie jak grzyby po deszczu wyrastają galerie, które wysokością swoich obrotów zawstydzają uznane firmy z innych części świata. Niektóre z nich były obecne na tegorocznych targach w Miami Beach. Lu Jingjing jest dyrektorem Beijing Commune i jak mówi cyt. “pomimo rozwoju internetowych platform handlu dziełami sztuki, zdecydowaliśmy się wziąć udział w tradycyjnych targach, gdyż naszym zdaniem oddaje to lepiej ducha sztuki. Internetowe platformy to niewątpliwie przyszłość, ale my nadal zastanawiamy się czy warto dołączać do takich projektów jak Artsy czy Artnet. Prowadzimy w tym względzie szczegółowe kalkulacje i o ich wyniku zależy czy zdecydujemy się na tą drogę sprzedaży dzieł sztuki”. Wtóruje mu Hsinke Lee z innej chińskiej galerii Long March Space cyt. „większość Chińczyków kupuje w sieci poprzez serwis Taobao, który jest odpowiednikiem Amazon, a zakupy dzieł sztuki nie są tutaj wyjątkiem. Wielu kolekcjonerów kupuje dzieła sztuki nawet ich wcześniej nie widząc na oczy, nawet jeżeli ich ceny oscylują wokół miliona dolarów”.

Pomimo takich opinii, szefowie internetowych platform dzieł sztuki nie tracą rezonu. Mają nadzieję, że uda im się stworzyć serwisy, które zyskają wiarygodność i staną się zaufanymi miejscami w sieci, gdzie kupcy będą mieć pewność, że kupują towar autentyczny (co jest w tej dziedzinie krytycznie ważne), a także będą mogli liczyć na kompleksowe wsparcie przy podejmowaniu decyzji o zakupach.