Inwestowanie w „pływające rezydencje” zawsze było uosobieniem luksusu i dowodem wielkiego bogactwa. Po kilku latach zastoju w branży jachtowej, spowodowanego globalnym kryzysem finansowym, morskie zabawki super bogaczy wracają do łask.

O powrocie jachtowej mody świadczy między innymi tłum lokalnych i międzynarodowych gości (26 tysięcy osób), który odwiedził wystawę ekskluzywnych łodzi w Dubaju. Wystawcy żywią coraz większą nadzieję, że zainteresowanie jachtami wzrośnie. Greg Stinner z Art Marine, w rozmowie z CNN Money, wyjawił, że jego spółka planuje wygenerować w tym roku przychody rzędu 35 milionów dolarów. Jego zdaniem cel ten jest skromny, jednak jeśli tylko jedna z czterech oferowanych przez jego spółkę marek zostanie dostrzeżona i doceniona przez kupujących, zakładany wynik sprzedażowy z łatwością zostanie podwojony. Stinner podkreślił także, że liczy się nie tylko wolumen sprzedaży, lecz przede wszystkim wielkość i wartość poszczególnych jachtów.

Rzeczywiście, w branży, w której cena 20-metrowej luksusowej łodzi wynosi 5 milionów dolarów, strategia ta wydaje się zrozumiała. Trzeba dodać, że wartość wielu z pływających po wodach mórz i oceanów jachtów znacznie przekracza tę kwotę. Największy na świecie jacht, mierzący 180 metrów, którego budowę ukończono w 2013 roku, kosztował około 600 milionów dolarów! Podobnie jak większość z dziesięciu najbardziej ekskluzywnych jachtów, należy do bogacza znad Zatoki Perskiej. Z tego właśnie powodu wielu konstruktorów łodzi coraz częściej kieruje swoją ofertę do szejków.

Erwin Bamps, szef Gulf Craft – jednej ze spółek działającej w Zjednoczonych Emiratach Arabskich – twierdzi, że od 10 lat obserwuje systematyczny, 5 – 10 proc., wzrost sprzedaży luksusowych łodzi. Wszystko wskazuje więc na to, że prawdziwą biznesową szansą nie jest powrót luksusowej mody wśród zachodnich klientów, lecz zwrot ku Bliskiemu Wschodowi.