Nowoczesne wynalazki mają przede wszystkim służyć ludziom. Najnowszy przykład płynie zza zachodniej granicy. Niemieckie koleje państwowe Deutsche Bahn, rozpoczęły testy małych dronów, które mają podjąć walkę z grafficiarzami. A problem jest poważny – każdego roku zarządzający koleją płacą miliony euro za usuwanie graffiti ze swoich pociągów. W 2012 r. kwota ta wyniosła 7,6 mln euro.  

Pomysł jest prosty i polega na monitorowaniu bocznic kolejowych przez latające termowizyjne kamery. Ich zadaniem będzie zbieranie dowodów, które pozwolą ustalić sprawców i umożliwią wytoczenie im spraw sądowych. Według doniesień medialnych każdy dron będzie kosztował niemieckie koleje 60 tys. euro. Latające kamery mogą wznieść się na wysokość 150 metrów i osiągnąć prędkość maksymalnie 54 km na godzinę.

Problemem mogą być natomiast surowe regulacje prawne dotyczące ochrony danych osobowych. Niemcy są bardzo restrykcyjnie nastawieni do kwestii związanych z ukradkowym filmowaniem ludzi w różnych sytuacjach. W kraju tym bardzo ceni się prywatność i związane z nią prawa.

Kiedy trzy lata temu Google wysłał na ulice swoje kamery, żeby uruchomić opcję „Street View” w Google Maps, wielu Niemców sprzeciwiło się tym działaniom – nie chcieli by ich domy pojawiały się w przekazie online. W sprawę zaangażował się nawet minister spraw zagranicznych Guido Westerwelle, który zapowiedział, że zrobi wszystko by temu zapobiec. Opozycja była na tyle silna, że Google zmuszone było ustąpić. Jeśli właściciele nie życzyli sobie by ich dom był pokazywany online, zamazywano jego front. Ponad 200 tys. osób skorzystało z tej możliwości.

Deutsche Bahn będzie korzystał z dronów wyłącznie na swoim terenie, głównie na bocznicach kolejowych.