Czasy się zmieniają, ale nie zmienia się potrzeba budowania dobrego wizerunku. Na to jak jesteśmy postrzegani wpływa wiele czynników, m.in. wygląd, co i w jaki sposób mówimy, stan posiadania oraz ludzie, którymi się otaczamy. Do niedawna na wizerunek, a co za tym idzie naszą wiarygodność, wpływało także zdobyte wykształcenie – najlepiej wyższe! Michael Ellsberg w swoim artykule w magazynie TIME dowodzi, że posiadanie przed nazwiskiem odpowiednich liter nadanych przez prestiżową uczelnię nie jest już dowodem naszych kompetencji, a co za tym idzie nie dodaje nam wartości na rynku pracy.

Źródła wiarygodności, będące do niedawna domeną tytułów naukowych zdobytych ma szanowanych uczelniach, uległy w ostatnich latach demokratyzacji, decentralizacji i dywersyfikacji. Tysiące młodych ludzi nie posiadające wyższego wykształcenia, budują swój wizerunek w świecie biznesu wykorzystując następujące narzędzia:

  1. historia rozkręcenia własnego, nawet bardzo małego biznesu, który okazał się sukcesem;
  2. blogi tematycznie związane z różnymi dziedzinami gospodarki, na których publikowane są dopracowane, dobrze napisane, gorące posty cieszące się dużym zainteresowaniem czytelników, o czym świadczą liczby like’ów, share’ów i tweetów ;-) ;
  3. imponująca, robiąca wrażenie zakładka „o mnie” na dobrze zaprojektowanej własnej stronie internetowej;
  4. liczna i autentyczna liczba zwolenników na Twitterze, Facebooku, YouTube i innych mediach społecznościowych.

Dyskutując na temat miejsca i roli wyższej edukacji w tworzeniu wizerunku trzeba rozróżnić dwie kwestie – „uczenie się” oraz „dowiedzione nauczenie się”.

Możliwość uczenia się jest dostępna wszędzie dookoła nas, niezależnie od wieku czy etapu życia, bardzo często za małe pieniądze (np. kursy dofinansowywane przez Unię Europejską) albo za darmo (np. przez obserwację, uczestnictwo w akcjach charytatywnych, w trakcie stażu). To właśnie z racji powszechnej dostępności tych możliwości do niedawna jedynym wiarygodnym źródłem potwierdzającym opanowanie określonych umiejętności, czyli tzw. nauczenie się, stanowiło wyższe wykształcenie. Im bardziej prestiżowe, tym lepiej. Ale nastąpiła era Internetu, która zmieniła wszystko… Ku zdumieniu zarządzających uczelniami wyższymi, Internet zabiera im dzierżony od stuleci monopol na uwiarygodnianie zdobytych kompetencji.

Oczywiście nadal istnieją dziedziny, w których dyplom ukończenia wyższej uczelni jest niezbędny do wykonywania zawodu, jak chociażby medycyna czy prawo. Jednak poza tradycyjnymi profesjami jak adwokat czy lekarz, w większości przypadków nie potrzebujemy ocen z egzaminów, tytułu pracy  magisterskiej czy opinii dziekana dla potwierdzenia naszych umiejętności i wiedzy. Dużo lepszym pomysłem na budowanie wizerunku i zawodowej wiarygodności jest rozkręcenie własnej działalności gospodarczej lub stworzenie poczytnego bloga odwiedzanego przez tysiące czytelników.

W większości dziedzin (poza wspomnianymi tradycyjnymi) dyplom wyższej uczelni jako dowód wiarygodnych kompetencji został zastąpiony przez rozwiązania związane z Internetem. Wśród przykładowych narzędzi znajdują się WordPress, YouTube, Twitter czy LinkedIn. Przeciwnicy takiego rozumowania podnoszą, że pracodawcy wymagają formalnego potwierdzenia umiejętności. Zgadza się, ale to także się zmienia. Nie wystarczy wpis z informatyki w indeksie, by potwierdzić naszą znajomość MsOffice. Opowieści osób zajmujących się rekrutacją są pełne przykładów, jak kandydaci szczycący się biegłą obsługą Worda (potwierdzoną stosowną oceną w trakcie studiów) nie potrafili wpisać w dokument symbolu paragrafu, bo nie było go na klawiaturze… ;-) Należy także pamiętać, że kurczowe trzymanie się wyższego wykształcenia jako decydującego kryterium zatrudnienia może sprawić, że firma przeoczy samorodny talent informatyczny, albo kreatywnego copywritera. Trzeba bowiem wziąć pod uwagę, iż po pierwsze nie każdego stać na studia, a po drugie, coraz więcej zdolnych, młodych ludzi poszukuje różnych nowatorskich form samokształcenia, poza formalnymi instytucjami.

Inna sprawa, że spora część tych wybitnych młodych umysłów nie poszukuje pracodawców, oni sami chcą od razu zostać pracodawcami i tworzyć nowe miejsca pracy. W czasach wysokiego bezrobocia należy poczytywać to jako ich niewątpliwą zaletę. Byłoby dobrze, gdyby dorośli (włączając nauczycieli, rodziców, liderów biznesu i polityków) doceniali oraz promowali ideę przedsiębiorczości i zakładania własnej firmy jako niezwykle istotną możliwość nauki, tak samo ważną jak zajęcia w szkole czy na uczelni. Co więcej warto byłoby również skończyć okopywać się na stanowisku, że wyższe wykształcenie jest niezbędne by rozpocząć własny biznes, bo po prostu nie jest.

Uczymy się przez całe życie niezależnie od tego czy podejmujemy studia na wyższej uczelni czy kończymy formalną edukację wcześniej. Możemy zatem dowodzić naszych umiejętności, czyli tzw. nauczenia się na mnóstwo sposobów, niekoniecznie nie śpiąc w czasie sesji i szykując się do egzaminów. Zastanawiając się nad tym, którą drogą pójść i jaką ścieżkę zdobywania kompetencji obrać, warto w tzw. międzyczasie pomyśleć o rozkręceniu własnej firmy i stworzeniu miejsc pracy dla siebie i dla innych. W końcu fajnie jest być sobie sterem,  żeglarzem i okrętem… ;-)