Jak powszechnie wiadomo, USA to kraj imigrantów. Historyczne uwarunkowania sprawiły, że bogactwo i potęgę kraju tworzyły kolejne rzesze przybyszów z Europy, Azji czy Afryki. W XX wieku USA nadal były „ziemią obiecaną” dla milionów osób starających się o uzyskanie wizy, osiedlenie i godne życie w „kraju nieograniczonych możliwości”. Polityka władz USA wobec imigrantów stawała się jednak z roku na rok coraz bardziej restrykcyjna, prowadząc do swoistej „selekcji” osób otrzymujących prawo osiedlenia się i pracy. Preferowano osoby wykształcone, specjalistów różnych dziedzin czy naukowców. Dopóki działał mit „ziemi obiecanej”, dopóty liczba chętnych przewyższała potrzeby USA i system działał prawidłowo. Wiele zmieniło się jednakże w ostatnim czasie, głównie za sprawą trwającego kryzysu. Poczytny dziennik The Economist postanowił sprawdzić, jak obecnie funkcjonuje polityka imigracyjna USA i czy nie jest czasem tak, że władze USA ciągle żyją w rzeczywistości sprzed upadku Lehman Brothers.

Dziennikarze The Economist przyjrzeli się rządowym zachętom dla zagranicznych przedsiębiorców chcącym osiedlić się i prowadzić interesy nie tylko w USA, ale i w kilkunastu innych rozwiniętych krajach. Do jakich doszli wniosków? Niezbyt optymistycznych, szczególnie dla USA.

Amerykański rząd nie ma nawet tak podstawowego narzędzia jak odrębny rodzaj wiz dla osób, które chcą tworzyć nowe firmy i miejsca pracy w USA. Istnieją co prawda osobne wizy dla inwestorów, ale warunki ich uzyskania (wymóg zainwestowania 1 miliona dolarów lub 500 tysięcy dolarów w przypadku inwestycji na terenach słabo uprzemysłowionych) są tak restrykcyjne, że z rzadka udaje się wypełnić roczny limit wydanych wiz wynoszący 10 tysięcy sztuk.

W porównaniu do USA, inne kraje są o wiele bardziej otwarte. W Singapurze wystarczy zainwestować 40 tysięcy dolarów, aby otrzymać wizę. Niektórzy inwestorzy mogą liczyć także na pomoc w dokapitalizowaniu swoich inwestycji. W Wielkiej Brytanii próg inwestycyjny wynosi 50 tysięcy funtów. Z kolei w Nowej Zelandii na wizę mogą liczyć ci, którzy przekonają władze, że ich firma ma realne perspektywy odniesienia sukcesu. Jeszcze bardziej hojne są władze Chile. Niektórzy inwestorzy otrzymują bezzwrotne pożyczki w kwocie nawet 40 tysięcy dolarów. Interesujące jest, że wszystkie te ułatwienia wymienione kraje wprowadziły po 2008 roku, jako reakcję na ogólnoświatowy kryzys gospodarczy.

Dla osób z pomysłem, które nie kwalifikują się do otrzymania wizy „inwestorskiej”, dostępne są także inne opcje. Dla przykładu Australia i Kanada stosują system punktacji preferujący osoby młode i wykształcone. Australia, która generalnie ograniczyła liczbę wydawanych wiz, jednocześnie zwiększyła ich ilość ze 103 tysięcy do 126 tysięcy rocznie w segmencie przeznaczonym dla młodych specjalistów i członków ich rodzin. To prawie tyle samo co w USA (140 tysięcy), a trzeba pamiętać, że USA mają 14‒sto krotnie liczniejszą populację niż Australia.

W USA z kolei dominuje…odwrotny trend. Odsetek wiz wydanych emigrantom z powodów ekonomicznych spadł pomiędzy 1991 a 2011 rokiem z 18% do 13%. W Kanadzie w tym samym okresie wzrósł z 18% do 67%.

Nie ulega wątpliwości, iż władze USA dały się wyprzedzić w zachętach dla inwestorów przez wiele krajów. Budzi to niepokój coraz większej liczby amerykańskich ekonomistów. Zwracają oni uwagę, iż nawet Chiny zachęcają do powrotu swoich obywateli, oferując im nie tylko darmowe domy, ale i…sfinansowanie zakupu mebli (!). Wydaje się, iż decydenci w USA ciągle wierzą w magiczną siłę przyciągania swojego kraju i nie widzą powodu do zmiany polityki imigracyjnej.