Rosyjska niechęć do towarów importowanych z Zachodu sięga absurdu. Jak informuje BBC, niedawno Moskwa nakazała likwidować żywność sprowadzoną do kraju mimo surowych zakazów. Tymczasem wielu obywateli głoduje…

W ubiegłym roku, w odpowiedzi na zachodnie restrykcje wprowadzone wobec Rosji po aneksji Krymu, Kreml nałożył embargo na wiele produktów, głównie żywnościowych, europejskiego i amerykańskiego pochodzenia. Jak się okazuje, sankcje doskwierają nie tylko zagranicznym producentom, którzy mogą liczyć na wsparcie ze strony Unii Europejskiej czy krajowych konsumentów, ale przede wszystkim przeciętnym Rosjanom. W związku z tym zdarza się, że do kraju nieoficjalnie trafia zachodni nabiał, wędliny czy owoce. Od kilku dni, podobne transporty zatrzymane na granicy mają być – ku oburzeniu aktywistów działających przeciw ubóstwu – utylizowane.

Sankcje powinny być bezwzględnie przestrzegane – z takiego założenia wyszli rosyjscy urzędnicy, którzy odkryli nielegalny import żywności. W efekcie, zgodnie z odgórnymi zaleceniami, ogromne ilości jedzenia, w tym dziewięć ton sera, stos boczku, brzoskwinie i pomidory zostały zmiażdżone i spalone. Działania władz wywołały falę niezadowolenia i ponad 285 tysięcy internautów podpisało petycję skierowaną do prezydent Putina, żądając w podobnych przypadkach wydania jedzenia osobom biednym i potrzebującym.

Postulat ten nie jest bezzasadny, ponieważ z powodu embarga, ceny artykułów spożywczych wzrosły o około 20 proc., przez co wielu Rosjan nie stać na zakup niezbędnych produktów. Dlatego, jak donosi BBC, zdaniem byłego premiera, Michaiła Kasjanowa, niszczenie żywności w sytuacji, kiedy 20 milionów obywateli żyje na granicy ubóstwa jest karygodne. Niestety, po raz kolejny przekonujemy się, jak znikome znaczenie dla rosyjskiej władzy ma zwykły obywatel.