Niemcy to niewątpliwie jeden ze światowych liderów w dziedzinie „czystej energii”. To za naszą zachodnią granicą powstały podwaliny pod powszechnie obecnie stosowane proekologiczne rozwiązania energetyczne. To tam przedstawiciele Partii Zielonych głosząc ekologiczne hasła nie tylko weszli do Parlamentu, ale i zasiedli w rządowych ławach. Ten wizerunek „zielonych Niemiec” może być jednak wkrótce przeszłością, gdyż na naszych oczach dokonuje się tam zasadniczy zwrot w polityce energetycznej.

Na terenach byłej NRD blisko granicy z Polską właśnie ruszają wielkie inwestycje związane z budową kopalni węgla. Co gorsza, nie chodzi tutaj o węgiel kamienny, ale o najmniej przyjazną środowisku jego odmianę‒węgiel brunatny. Mieszkańcy przynajmniej dziewięciu wsi w regionie Lausitz (w sumie około 3 tysiące osób) zagrożeni są wysiedleniem, aby zrobić miejsce dla powstających kopalni odkrywkowych.

Od kilku już lat sukcesywnie zwiększa się w Niemczech ilość wydobywanego węgla, zarówno kamiennego jak i brunatnego. W przypadku tego drugiego paliwa w roku 2012 wydobyto go najwięcej od 20 lat. Posłużył on w ubiegłym roku do wytworzenia co najmniej 162 miliardów kilowatogodzin energii elektrycznej‒najwięcej z tego źródła od 1990 roku. Obecnie aż 46% energii elektrycznej produkowanej w Niemczech jest wytwarzana w elektrowniach węglowych. Co więcej, zapotrzebowanie na to źródło energii ciągle rośnie, a władze planują uruchomienie kilku kolejnych kopalni odkrywkowych węgla brunatnego, a także co najmniej dwóch kopalni węgla kamiennego. Tak dramatyczny zwrot ku węglu natychmiast odbił się na wskaźnikach emisji dwutlenku węgla, które w ostatnich dwóch latach wzrosły o około 6%. Dzieje się to w kraju, który oficjalnie zobowiązał się do redukcji emisji tego gazu o 40% do 2020 roku (w porównaniu do 1990 roku). Cóż więc takiego się stało, że Niemcy nagle porzucili swoje ekologiczne pryncypia i „przeprosili się” z najbardziej szkodliwymi dla środowiska paliwami? Otóż przyczyn jest kilka.

Po pierwsze, cena pakietów emisyjnych dwutlenku węgla znacznie się obniżyła i obecnie wynosi około 3 euro za tonę tego gazu. To efekt braku porozumienia wewnątrz UE co spójnej polityki wszystkich krajów w tym zakresie, a także nadpodaży pozwoleń na emisję związanych z kryzysem gospodarczym. Drugą przyczyną jest niemieckie prawo, które nakazuje aby zaspokajać potrzeby energetyczne kraju według pewnego schematu, od najtańszych źródeł energii po najdroższe. W tej „kolejce” źródła odnawialne są na pierwszym miejscu, za nimi jest energia jądrowa, następnie węgiel brunatny i węgiel kamienny. W związku z rezygnacją Niemiec z wytwarzania energii jądrowej, węgiel stał się automatycznie głównym paliwem u naszych zachodnich sąsiadów, gdyż źródła odnawialne nie są w stanie pokryć całego zapotrzebowania kraju na energię elektryczną.

Wielu niemieckich polityków dostrzega paradoks w jakim znalazły się Niemcy. Z jednej strony jest to kraj, który relatywnie najwięcej energii czerpie ze źródeł odnawialnych, a z drugiej strony pozyskuje energię z najbardziej szkodliwych dla środowiska źródeł. Rozwiązaniem, które niektórzy proponują mogłoby być wytwarzanie energii z gazu ziemnego. Problem w tym, że w obecnej niestabilnej sytuacji politycznej na Ukrainie nikt nie podejmie takiej strategicznej decyzji.