Dziś w centrum Tokio grupa około dwustu gospodyń protestowała  przeciwko podwyżce podatku konsumpcyjnego. Do tej pory stawka podatku wynosiła 5%, zaś zgodnie z ostatnimi zapowiedziami potrącenie na rzecz państwa będzie stopniowo wzrastać by w 2015 roku osiągnąć dwukrotnie wyższą wartość.

Zdaniem protestujących wzrost podatku uderza w średniozamożnych ludzi dysponujących każdego miesiąca ograniczoną kwotą pieniędzy, którzy będą zmuszeni zweryfikować swoje wydatki konsumpcyjne. Z kolei niższy poziom konsumpcji oznacza dla Japończyków problemy gospodarcze, których widmo już wisi nad krajem kwitnącej wiśni. Szacuje się, że w bieżącym roku dług publiczny wyniesie ponad 230% PKB, co zmusza władze do podjęcia stosownych działań.

Jedną z przyczyn trudności jest proces starzenia się i kurczenia japońskiego społeczeństwa, czego przejawem jest fakt, że na jednego emeryta przypadają tylko 2,4 osoby pracujące. Obserwuje się znaczący spadek tej proporcji w porównaniu z rokiem 1965, kiedy na jedną osobę starszą przypadało dziewięć osób pracujących. Ustalenie wyższej stawki podatku konsumpcyjnego jest więc wyrazem poszukiwania nowych przychodów budżetowych. Jeśli jednak zmiana nie powiedzie się istnieje ryzyko osłabienia popytu i tym samym zredukowania wpływów budżetowych z tytułu podatku od konsumpcji bez efektu zmniejszenia długu publicznego.

Równocześnie japońskie obligacje cieszą się dużym zainteresowaniem, co oznacza, że państwo może liczyć na kolejne pożyczki. Jednak sceptycy ostrzegają, że w przeciągu pięciu lat Japonia może być niewypłacalna. Czyżby Japonia miała podzielić los Grecji?