Gala rozdania Oscarów to jedno z najważniejszych wydarzeń w świecie kina. Chociaż o tym, komu należy się największe uznanie przekonamy się dopiero za kilka tygodni, bo statuetki przyznawane przez Amerykańską Akademię Filmową zostaną wręczone 26 lutego, finansowi zwycięzcy są już czują smak wygranej. Jak przekonuje dziennikarz CNBC, Nicholas Wells, dla dochodowości filmów większe znaczenie od przyznanych nagród mają same nominacje.

Nominacje do Oscarów 2017 zostały ogłoszone 24 stycznia tego roku. Liderem jest musical z Ryanem Goslingiem, zatytułowany „La La Land”, który zdobył nominacje aż w 14 kategoriach. Oznacza to z jednej strony możliwość otrzymania prestiżowego wyróżnienia, a z drugiej zdecydowany wzrost zainteresowania widzów. „Efekt nominacji” powoduje, że wiele osób spieszy do kin, by przekonać się o słuszności pozytywnych ocen ekspertów. Z wieloletnich obserwacji wynika, że do gali oscarowej oglądalność nominowanych filmów wyraźnie wzrasta.

Jednym z przykładów jest film „127 godzin”: po udanej premierze pod koniec 2010 roku, sprzedaż biletów spadła do poziomu poniżej 200 tysięcy dolarów tygodniowo. Gdy w połowie stycznia 2011 roku film zdobył sześć nominacji do Oscara, tygodniowe wyniki sprzedażowe osiągnęły wartość 3 milionów dolarów. Co ciekawe, zainteresowanie widzów słabnie po przyznaniu nagród. Kiedy na początku 2012 roku „Artysta” otrzymał szansę na zdobycie nagrody w 10 kategoriach, w ciągu czterech tygodni do ogłoszenia wyników film zarobił ponad 15 milionów dolarów. Mimo zwycięstwa w kategorii „Najlepszy film”, w kolejnych czterech tygodniach „Artysta” zarobił niewiele ponad 10 milionów dolarów.

W tym roku poza „La La Land”, o tytuł najlepszego filmu walczą takie produkcje jak „Nowy początek”, „Fences”, „Przełęcz ocalonych”, „Aż do piekła”, „Ukryte działania”, „Lion. Droga do domu”, „Manchester By The Sea” i ”Moonlight”. Weekend to dobry moment, żeby nadrobić kinowe zaległości, wytypować własnych faworytów do Oscara i… przyczynić się do działania „efektu nominacji”.