W miniony poniedziałek pasażerowie Lufthansy mogli zapomnieć o spokojnej podróży, po tym jak niemieckie linie lotnicze odwołały niemal wszystkie swoje loty w Europie z powodu strajku pracowników. Tylko 20 z 1650 planowanych lotów krótkodystansowych i 12 spośród 70 lotów długodystansowych pozostało w rozkładzie odlotów, a i tak ich pasażerowie musieli uzbroić się w cierpliwość ze względu na opóźnienia.

Całe zamieszanie w codziennym harmonogramie Lufthansy było efektem sporu spółki ze związkiem zawodowym Verdi, reprezentującym 33 tysiące personelu naziemnego i pokładowego. Verdi zapowiedział poniedziałkowy strajk trzy dni wcześniej – w piątek – po tym, jak niemiecki przewoźnik odrzucił żądania związkowców dotyczące wzrostu płac. Stefan Lauer, negocjator Lufthansy, powiedział, że strajk jest rezultatem rywalizacji między różnymi związkami zawodowymi, „zadającymi silne ciosy w krótkich odstępach czasu, na czym cierpi branża lotnicza, a tym samym również Lufthansa”.

Zdaniem Lauera, biorąc pod uwagę konsekwencje 24-godzinnego strajku, był on zupełnie niepotrzebny i niewspółmierny do sytuacji. Negocjator Lufthansy uważa, że nadszedł czas, by politycy dostosowali regulacje prawne w kwestiach związanych z konfliktem między pracodawcą a pracownikami, szczególnie w tych branżach, które mają istotne znaczenie dla prawidłowego funkcjonowania infrastruktury. Z kolei przedstawiciele związku są przekonani, że strajk był uzasadnionym krokiem, gdyż Lufthansa oferuje pracownikom płace dalekie od ich oczekiwań, czyli od 5,2% corocznego wzrostu pensji.

Lufthansa, największe pod względem rocznych przychodów linie lotnicze w Europie, podjęła działania zmierzające do wdrożenia programu oszczędnościowego, który według związku zawodowego Verdi oznacza „przerażającą przyszłość” dla pracowników. Czy strajk okaże się skutecznym argumentem w negocjacjach? Na razie z pewnością skutecznie pokrzyżował plany podróżnym.