Relacje na linii Chiny – Tajwan trudno uznać za wzorcowe i ciepłe. Przez dziesięciolecia ograniczały się one do wymiany gróźb oraz wrogiej retoryki. Okazuje się  jednak, że za fasadą wzajemnej niechęci, po cichu i powoli rozwijały się korzystne dla obu stron stosunki gospodarcze. Symbolem tych pozytywnych zmian jest także ostatnie spotkanie przywódców obu terytoriów, pierwsze od 1949 r., kiedy to w Chinach zakończyła się wojna domowa, a ówczesna partia rządząca uciekła właśnie na Tajwan.

Obecnie Tajwan uznaje siebie za niezależną demokrację, natomiast Chiny nazywają je prowincją – zdrajcą. Jak informuje CNN Money, relacje obu stron są skomplikowane, jednak w skrócie można je nazwać „wrogo-przyjaźnią”. Jak to możliwe? Cóż, jeśli nie wiadomo o co chodzi, zazwyczaj chodzi o pieniądze. Nie inaczej jest w tym przypadku. Chiny są jednym z najważniejszych partnerów handlowych Tajwanu. Według tajwańskiego rządu relacje gospodarcze w ramach eksportu z Państwem Środka kształtują się na poziomie ok. 130 mld dolarów rocznie. Dla porównania w 1991 r. wynosiły one 8 mld dolarów.

Nie bez znaczenia jest również rozkwit turystyki między terytoriami. Wyższy odsetek turystów z kontynentu na Tajwanie to przede wszystkim zasługa wprowadzenia w 2009 r. większej liczby bezpośrednich połączeń lotniczych. Ale „zdradziecka prowincja” ma także swój wkład w gospodarkę Chin. W 2012 r. zainwestowała w Państwie Środka blisko 11 mld dolarów, lokując pieniądze w kluczowych sektorach (m.in. nowych technologiach). A to oznacza, że obie gospodarki są ze sobą ściśle powiązane.

Podobnie jak wiele innych państw, także Tajwan odczuwa skutki spowolnienia w Chinach, z nadzieją wypatrując przyspieszenia tempa wzrostu gospodarczego. Prowincja nie ma tak naprawdę większego wyboru, tak samo jak inne kraje, i musi starać się budować poprawne relacje ekonomiczne z Państwem Środka. W końcu jest to najbardziej zaludniony kraj na świecie i druga co do wielkości gospodarka globu.