Na naszych łamach publikujemy dużo artykułów na temat prezydenta-elekta Stanów Zjednoczonych. Jednym z powodów jest wpływ wyboru dokonanego przez amerykańskich obywateli na światową gospodarkę. Donald Trump oświadczył ostatnio, że podtrzymuje swoje stanowisko w sprawie Partnerstwa Transpacyficznego i pierwszą decyzją po zaprzysiężeniu będzie jego opuszczenie przez USA. Dlaczego?

Partnerstwo Transpacyficzne (Trans-Pacific Partnership, TPP) jest wielostronną umową podpisaną w 2015 roku przez 12 krajów regionu Pacyfiku: Stany Zjednoczone, Japonię, Malezję, Australię, Nową Zelandię, Kanadę, Meksyk, Brunei, Chile, Singapur, Wietnam i Peru. Głównym jego celem jest wzmocnienie więzi ekonomicznych przez intensyfikację handlu pomiędzy członkami, zakładającą m.in. redukcję ceł. Umowa zawiera również odwołania do wzmacniania standardów pracy i środowiskowych oraz zasad ochrony własności intelektualnej. Jednak zdaniem przeciwników negocjacje między krajami były prowadzone w tajemnicy a ich wyniki faworyzują wielkie korporacje.

Jak informuje BBC, w trakcie kampanii wyborczej Donald Trump używał wielu argumentów przeciwko Partnerstwu Transpacyficznego. W czerwcu nazwał je „kolejną katastrofą, której dokonano ze względu na partykularne interesy tych, którzy chcą dokonywać nieustannego gwałtu na kraju”. W innym przemówieniu uznał TPP za największe dotychczasowe niebezpieczeństwo. Natomiast ogłaszając plan wycofania się Stanów Zjednoczonych z Partnerstwa Transpacyficznego powiedział, że jego kraj „będzie negocjował sprawiedliwe, dwustronne umowy handlowe, które sprowadzą miejsca pracy i przemysł z powrotem do amerykańskich brzegów”.

Deklaracja Donalda Trumpa jest zgodna z polityką wyborczą bazującą na haśle „Putting America first” („Najpierw Ameryka”). Prezydent-elekt podkreśla bowiem na każdym kroku, że głównym zadaniem jego administracji będzie ponowne utworzenie miejsc pracy w kraju, zamiast tworzenia ich poza granicami USA. TPP uznawane jest za jedno z najważniejszych osiągnięć prezydentury Baracka Obamy, jednak doczekało się wielu przeciwników m.in. wśród przedstawicieli związków zawodowych.