Czy szefowie firm rzeczywiście poszukują na rynku pracy najbardziej bystrych absolwentów? Wydawać by się mogło, że jest to pytanie z gatunku pytań retorycznych, gdyż twierdząca odpowiedź narzuca się sama. Okazuje się jednak, że prawda może być bardziej skomplikowana. Ciekawą notkę na temat własnych przemyśleń w tym temacie zamieściła ostatnio na portalu BBC Lucy Kellaway–felietonistka działu biznesowego Financial Times.

Podstawowe pytanie jakie zadała sobie Kellaway brzmi: Czy pracownicy długo związani z jedną firmą są z natury przeciętni, czy raczej na odwrót–to długi staż pracy w tej samej firmie czyni ich takimi? Panuje bowiem powszechny pogląd (poparty wieloma przykładami), że najbardziej utalentowani pracownicy pracują w jednej firmie przeciętnie 2–3 lata, ci nieco mniej utalentowani trochę dłużej, a ci przeciętni wiążą się z firmami na długo. Jak pisze Kelloway cyt. „rozmawiałam ostatnio z jednym z nowo zatrudnionych w prestiżowej firmie młodych ludzi. Już po trzech tygodniach w firmie miał wrażenie, że nikt nie docenia jego zdolności, a im ktoś stoi w firmowej hierarchii wyżej, tym bardziej wydaje przeciętny. Można odnieść wrażenie, że dłuższy staż w firmie skutecznie odziera każdego pracownika z jego najlepszych cech. Jakie więc mogą być tego przyczyny?”–zastanawia się Kelloway.

Zdaniem Kelloway mogą być trzy główne przyczyny tego stanu rzeczy. Po pierwsze, system rekrutacji i naboru do firm jest współcześnie daleko bardziej rozwinięty niż to było w przeszłości. Stąd też większa konkurencja absolwentów uczelni przy ubieganiu się o najbardziej prestiżowe stanowiska. Z drugiej strony, ci najbardziej inteligentni traktują posady w prestiżowych firmach jako trampolinę do dalszej kariery, często do rozpoczęcia własnej działalności.

Po drugie, kultura organizacyjna firm sprawia, że osoby niepokorne (co często idzie w parze z uzasadnionym poczuciem wyższości) same wykruszają się z biegiem czasu. W cenie są za to pracownicy, którzy prezentują wyważoną postawę, dojrzali i stabilni emocjonalnie, z odpowiednim podejściem do klienta, a nawet z umiejętnością … ugryzienia się w język, kiedy wymaga tego sytuacja. Wszystkie te cechy sprawiają, że mogą się oni wydawać mało błyskotliwi i nudni, ale paradoksalnie świadczy to raczej o ich inteligencji emocjonalnej niż przeciętności.

Wreszcie, po trzecie, istniej coś takiego jak bariera pokoleniowa. Jak mówi sama Kelloway, ten czynnik najbardziej ją martwi. Obecne pokolenie wchodzące na rynek pracy wyrosło od początku w środowisku internetowo–cyfrowym. Młodzi ludzie myślą, działają i wyszukują informacje inaczej, niż obecni pięćdziesięciolatkowie. W ich mniemaniu szefowie firm, starsi od nich raptem o 20 lat są zbyt powolni jak na wymogi współczesnego świata. Z kolei szefowie patrząc na młodych cyt. „zadają sobie pytanie czy ten ktoś przeczytał w życiu choćby jedną tradycyjnie wydaną książkę”?

Konflikt międzypokoleniowy to rzecz znana od stuleci. Można powiedzieć, nic nowego pod słońcem. Czy teza Kelloway, że postęp techniczny na tyle zmienił uwarunkowania zewnętrzne, że konflikt pokoleń nabrał nowego, głębszego wymiaru jest prawdziwa? To okaże się dopiero wtedy, gdy obecne pokolenie wchodzące na rynek pracy będzie w tym miejscu na osi czasu, gdzie obecnie są ich rodzice.