Uber to aplikacja, dzięki której pasażerowie mogą w łatwy sposób zamawiać przejazd z jednego miejsca do drugiego. Chociaż usługa ta może przypominać działalność sieci taksówek, amerykańska spółka będąca właścicielem aplikacji, odpowiada jedynie za skontaktowanie klienta z kierowcą, a nie za sam przejazd. Ta rozbieżność jest źródłem niechęci berlińskich władz, które nie chcą Ubera na terenie swojego miasta.

Zdecydowanie największym wrogiem Ubera są tradycyjni taksówkarze, którzy czekają na pasażerów na postojach albo jadą pod adres podany im przez centralę. Należąc do sieci taksówek, muszą spełniać określone wymagania, a ich przejazdy są nadzorowane. W przeciwieństwie do korporacji oferujących transport osób, kierowcy jeżdżący dla Ubera nie są zrzeszeni w żadnej organizacji, a więc i nie są kontrolowani. Mimo to, dzięki amerykańskiej aplikacji na urządzenia mobilne, mogą liczyć na klientów skuszonych łatwością zamówienia przejazdu, co zdaniem tradycyjnych taksówkarzy nie mieści się w ramach uczciwej konkurencji. W zamian za dostęp do klientów, kierowcy dzielą się z Uberem zyskami ze świadczonych usług, jednak spółka nie podosi odpowiedzialności za ich jakość.

Głównie z tego powodu Uber wzbudza również niechęć niemieckich urzędników, którzy w trosce o mieszkańców, zakazali spółce działalności na ulicach Berlina. Aplikacja została zakazana przez berlińskie władze, a spółce grozi kara w wysokości 25 tysięcy euro za nieprzestrzeganie zakazu. Główną przyczyną ograniczeń jest obawa o bezpieczeństwo pasażerów, którym w razie wypadku nie przysługiwałoby odszkodowanie, jako, że nie podróżują tradycyjna taksówką. Uber, który na berliński rynek wkroczył w lutym ubiegłego roku, może odwołać się od tej decyzji.

Okazuje się, że nie tylko berlińskie władze są nieprzychylne nowemu rozwiązaniu transportowemu, któremu sprzeciwiły się także inne europejskie metropolie. Na przykład w czerwcu, w ramach protestu, londyńscy taksówkarze unieruchomili część miasta. Poza kwestiami bezpieczeństwa i nieuczciwej konkurencji, przykład Ubera w ciekawy sposób ilustruje rozbieżność między tempem rozwoju nowych technologii i regulacji prawnych.