Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. To stare polskie przysłowie pasuje jak ulał do sytuacji, która powstała na brytyjskim rynku energii elektrycznej. W 2007 roku, na fali ogólnoświatowej walki z globalnym ociepleniem, brytyjski rząd przyjął projekt wspierający wytwórców energii elektrycznej, którzy produkowali „ekologiczną” energię na bazie przeróbki tzw. biomasy drzewnej. Po sześciu latach okazało się, że posunięcie to prawdopodobnie przyniosło więcej szkody środowisku naturalnemu niż tradycyjne metody wytwarzania prądu.

W 2007 roku liderzy UE podpisali porozumienie, zgodnie z którym do 2020 roku 20% energii elektrycznej będzie musiało być produkowane z wykorzystaniem źródeł odnawialnych. Wychodząc naprzeciw temu postulatowi, brytyjski rząd wprowadził przepisy na podstawie których przeznaczono znaczne dotacje dla elektrowni produkujących energię elektryczną z wykorzystaniem źródeł odnawialnych. Z racji tego, że według przepisów, drewno, a więc i tzw. biomasa drzewna są takimi produktami (powód: drzewa absorbują dwutlenek węgla), jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać elektrownie przystosowane do produkcji energii elektrycznej z biomasy drzewnej. Co więcej, nawet tradycyjne elektrownie zmodernizowały się i część kotłów zostało przystosowane do spalania drewna.

Po kilku latach obowiązywania nowego prawa zaczęły odzywać się głosy, że „ekologiczne” elektrownie pozyskują na masową skalę biomasę drzewną z USA. Śledztwo przeprowadzone przez dziennikarzy BBC News w pełni potwierdziło te pogłoski. Wyszło na jaw, iż do spalania przeznaczane są nie tylko odpady drzewne, ale i całe drzewa wycinane z przeznaczeniem na przeróbkę na biomasę. Jakby tego było mało, opublikowano badania (od razu określone mianem kontrowersyjnych), które jasno pokazują, że emisja dwutlenku węgla towrzysząca spaleniu jednego drzewa jest tak znaczna, że takie samo drzewo rosnąc w swoim naturalnym środowisku potrzebuje kilkudziesięciu lat, aby tą ilość dwutlenku węgla zaabsorbować z atmosfery.

„Przyciśnięte do muru” brytyjskie ministerstwo energetyki przyznało że „jest wielce prawdopodobne, że spalanie biomasy drzewnej przynosi mniejsze korzyści dla środowiska niż pozyskiwanie energii elektrycznej na drodze spalania gazu ziemnego, nie mówiąc już o elektrowniach wiatrowych”.

Biorąc powyższe pod uwagę, brytyjskie władze ogłosiły właśnie wycofanie się z polityki dotacji dla elektrowni „drzewnych”. Do 2027 roku znikną wszelkie dotacje w tym zakresie. Do tego czasu dotowane będzie tylko 400 MW energii dla każdej elektrowni. Decyzja wzbudziła oczywiście protesty (trudno się temu dziwić), gdyż wiele zakładów poczyniło niemałe nakłady na zwiększenie swoich mocy produkcyjnych w oparciu o spalanie biomasy drzewnej, a teraz dowiadują się, że jedynie ułamek ich mocy produkcyjnych będzie dotowany.

Powyższa sytuacja jest klasycznym przykładem na to, jak pochopne działania oparte na błędnych założeniach mogą zaszkodzić, pomimo wydawało by się szlachetnych intencji ich autorów. Miliony drzew wyciętych w celu ekologicznego pozyskiwania energii elektrycznej‒to zdanie oddaje miarę brytyjskiego paradoksu.