Problemy finansowe Grecji powracają na łamy mediów niczym bumerang. Nic dziwnego, skoro od ich rozwiązania zależeć może bezpieczeństwo i stabilność całej strefy euro. Grecki rząd złożył wczoraj poprawiony plan reform u swoich wierzycieli – Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Stało się to dzień po tym, jak premier Alexis Tspiras odrzucił zestaw reform zaproponowany przez przewodniczącego Komisji Europejskiej Jean Claude’a Junckera. Akceptacja programu naprawczego greckiej gospodarki przez UE i MFW jest warunkiem koniecznym dla uruchomienia kolejnej transzy pomocy, w kwocie 7,2 mld euro. Czy jest możliwe jej uzyskanie?

W ubiegłym tygodniu Grekom udało się przesunąć do końca czerwca spłatę 300 mln euro do MFW. Wtedy to uregulowane ma zostać w sumie 1,5 mld euro zadłużenia. Jednak aby możliwe było spłacanie pożyczek, konieczne jest podjęcie zdecydowanych reform. Jak donosi BBC, Grecy ustąpili podobno w kwestii podniesienia podatku VAT. Nadal jednak obowiązywać mają trzy stawki: standardowa oraz obniżone na żywność i leki oraz na książki i zakwaterowanie w hotelu.

Ateny są również skłonne zbliżyć się do wymagań kredytodawców w zakresie budżetowej nadwyżki pierwotnej. UE i MFW chcą, aby wyniosła ona w tym roku 1% PKB i 2% PKB w przyszłym. Jak nietrudno się domyślić, rząd grecki preferuje niższe wartości – 0,6% PKB w 2015 i 1% PKB w 2016 roku. Spekuluje się, że wśród zadeklarowanych w złożonej propozycji reform znajdować może się również zwiększenie składek na ubezpieczenia. Wierzyciele mają teraz czas na przeanalizowanie greckiego projektu i podjęcie decyzji o dalszej pomocy lub jej wstrzymaniu.

Premier Tsipras ostrzegał we wtorek, że brak porozumienia w sprawie ratowania Grecji może być początkiem końca całej strefy euro. W trakcie szczytu G7 kanclerz Angela Merkel oznajmiła natomiast, że czas na ustalenie warunków pomocy mija nieubłaganie, a Europa okaże solidarność tylko wtedy, gdy kraj Hellady zaproponuje i wdroży stosowne reformy. Grecki minister finansów Yanis Varoufakis powiedział z kolei, że nadszedł czas na „dojście do porozumienia a nie wskazywanie palcami”. Czy strony są w stanie uzgodnić satysfakcjonujące dla wszystkich warunki? Wydaje się to coraz mniej prawdopodobne.