We współczesnym zglobalizowanym świecie rolnictwo w krajach rozwiniętych jest jedną z tych dziedzin produkcji, która najbardziej odczuwa rosnącą konkurencję ze strony krajów rozwijających się (czytaj: mających niższe koszty produkcji). Dobrym przykładem jest Australia, gdzie tradycyjne rodzinne farmy przeżywają trudne chwile, zmagając się nie tylko z zagraniczną konkurencją, ale także z problemami innego charakteru.

Po ubiegłorocznych katastrofalnych powodziach, tegoroczna aura w Australii zapewniła obfite zbiory w rolnictwie. Paradoksalnie jednak, „klęska urodzaju” wcale nie cieszy tamtejszych farmerów, gdyż ceny płodów rolnych spadły do poziomu, przy którym pod znakiem zapytania stoi opłacalność produkcji. Koszty produkcji, składowania i dostarczenia na rynek produktów są w wielu przypadkach wyższe niż cena końcowa produktu. W takiej sytuacji wielu farmerów zdecydowało się na bezprecedensowe posunięcie i…zrezygnowało z pośredników w sprzedaży owoców czy warzyw. W zamian sami wystawiają swoje towary na poboczach dróg w zaimprowizowanych kramach, próbując w ten sposób choć część towaru upłynnić z jakimkolwiek zyskiem.

Tegoroczna „klęska urodzaju” to jednak nie jedyny problem właścicieli rodzinnych farm w Australii. O wiele większym zagrożeniem jest konkurencja ze strony taniej żywności pochodzącej z importu. Szczególnie dotkliwie odczuwają to producenci cukru, którzy są zmuszeni konkurować z tanim cukrem z Indii czy Brazylii. Jak mówi Mark Presser‒właściciel farmy trzciny cukrowej w prowincji Queensland cyt. „moja rodzina jest właścicielem tej farmy od czterech pokoleń. W obecnej sytuacji coraz częściej zadaję sobie pytanie czy produkcja cukru ma jeszcze sens. Tani cukier z zagranicy zalewa nasz rynek, a jednocześnie w Europie czy USA, gdzie moglibyśmy eksportować nasz [cukier] istnieją bariery celne. Jeśli sytuacja się nie zmieni czeka nas upadek”.

Podobne problemy jak producenci cukru mają także farmerzy zajmujący się produkcją zbóż czy warzyw. Światełkiem nadziei dla australijskich farmerów jest jednak przykład Tasmanii, gdzie tamtejsi rolnicy przeżywali podobne kłopoty, a jednak potrafili je przezwyciężyć. Kluczem do sukcesu stała się kampania społeczna, która uświadomiła lokalnym konsumentom, jak ważne jest wspieranie rodzimej produkcji. Jak mówi John Davis‒szef Tasmańskiej Organizacji Farmerów cyt. „udało nam się dotrzeć z naszym przekazem do społeczeństwa, tłumacząc, że jeśli lokalni teraz farmerzy nie przetrwają, to proces odbudowy rolnictwa zajmie długie lata”.

Czy kampania społeczna to właściwa droga do ratowania australijskich farmerów? Czy też może jednak zadziałać powinien rząd np. podnosząc cła na importowaną żywność?