Kiedy w 1916 roku Amerykański Kongres zadecydował o wprowadzeniu podatku od transferu majątku zmarłego na spadkobierców przyświecały mu dwa cele: zwiększenie wpływów budżetowych i ograniczenie rozwarstwienia finansowego społeczeństwa. Jednak według raportu Wspólnej Komisji do Spraw Ekonomicznych „podatek od śmierci” nie przyczynia się do ich osiągnięcia.

Zdaniem autorów raportu „podatek od śmierci”, bo tak jest nazywany wśród Republikanów, generuje więcej kosztów niż korzyści, uderzając przede wszystkim w rodzinne przedsiębiorstwa. W momencie śmierci właściciela rodzinnej spółki spadkobiercy są zobowiązani do zapłaty podatku w wysokości do 35% całkowitej wartości firmy. Często rodzina nie posiada środków potrzebnych do uregulowania zobowiązania, co oznacza konieczność wyprzedania części majątku spółki. Jest to szczególnie uciążliwe w przypadku gospodarstw rolnych, gdyż dobra składające się na majątek są trudno zbywalne i najczęściej są sprzedawane po cenach niższych od cen rynkowych.

Rozwój rodzinnych przedsiębiorstw jest więc ograniczony obowiązkiem oddawania państwu ponad jednej trzeciej, a w niektórych latach nawet ponad połowy wartości majątku spółki przy każdej zmianie generacji. W efekcie rodzinne spółki mniej inwestują, dysponują mniejszymi środkami na zatrudnienie nowych pracowników i są mniej konkurencyjne. Ponieważ rola małych przedsiębiorstw w gospodarce jest istotna, wpływy budżetowe z „podatku od śmierci” są znacznie mniejsze niż straty wynikające z tłumienia działalności rodzinnych spółek.

Od niemal stu lat „podatek śmierci” wygenerował wpływy o łącznej wartości niższej niż 1,3 biliona dolarów, co jest kwotą mniejszą od amerykańskiego deficytu budżetowego z 2011 roku. „Na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki” – słowa Benjamina Franklina są w tym wypadku podwójnie prawdziwe…