Gdziekolwiek Uber się nie pojawi, tam wzbudza wiele kontrowersji. Biznesowemu modelowi amerykańskiego przedsiębiorstwa sprzeciwiają się przede wszystkim tradycyjni taksówkarze, a czasem również władze miast. Do tej pory wśród przeciwników Ubera nie było kierowców jeżdżących pod flagą spółki. Jednak ich niezadowolenie i sprzeciw wobec obowiązujących zasad były tylko kwestią czasu.

Model funkcjonowania Ubera opiera się na założeniu, że pasażerów może przewozić każdy. W związku z tym zlecenia składane za pośrednictwem mobilnej aplikacji są obsługiwane przez kierowców, którzy niekoniecznie posiadają licencję taxi. Kierowcy są również w nietypowy sposób związani z Uberem, ponieważ spółka nie zajmuje się przewozami, a jedynie dostarczeniem aplikacji kojarzącej kierowców z pasażerami. Nie dla wszystkich relacja ta jest satysfakcjonująca, dlatego niedawno do sądu w Kalifornii i Massachusetts trafiły pozwy przeciwko Uberowi, w których kierowcy domagali się praw należnych pracownikom, nie zaś kontraktorom.

Jak podaje BBC, spółka zgodziła się na zapłatę 100 milionów dolarów, aby sprawę załatwić polubownie. Travis Kalanick, szef Ubera, podkreśla, że kierowcy współpracujący z jego spółką cenią sobie niezależność zarówno w kwestii elastycznych godzin pracy, jak i możliwości równoczesnego świadczenia usług dla Ubera i konkurencyjnego Lyfta. Kalanick zapowiedział, że pod wpływem działań podjętych przez niezadowolonych kierowców, spółka zamierza zrewidować swoją politykę, dotyczącą między innymi rozwiązywania umów, a także utworzyć stowarzyszenia kierowców, których idea funkcjonowania będzie zbliżona do działania związków zawodowych.

Najwyraźniej Uber nie chce, aby to sąd rozstrzygnął czy kierowcy powinni być zakwalifikowani jako pracownicy czy jako kontraktorzy. Przeciwnicy z pewnością są zawiedzeni, że Uber uniknie wyroku sądu, który mógłby uderzyć w podstawy modelu biznesowego spółki. Obecna ugoda nie oznacza jednak końca potencjalnych problemów Ubera.