Producenci i usługodawcy dwoją się i troją, by zachęcić potencjalnych klientów do wybrania ich oferty. Prześcigają się zatem w pomysłach na reklamy, promocje cenowe czy programy lojalnościowe, licząc na naszą przychylność. Jednak nawet w świecie zdominowanym przez różnego rodzaju działania marketingowe zdarza się czasem, że uznanie konsumentów zyskuje trend, który nie jest wynikiem kosztownej akcji promocyjnej. Przykład? „Made in America” w Stanach Zjednoczonych.

NorthernGRADE zostało założone w 2009 roku, kiedy J.W. Hulme and Pierrepont Hicks wpadli na pomysł, by stworzyć miejsce, w którym promowane będą krajowe produkty. W ten sposób powstała giełda odzieży, akcesoriów i artykułów kolekcjonerskich wyprodukowanych w USA. Udział w wydarzeniu biorą projektanci oraz rzemieślnicy, którym bliska jest idea propagowania dóbr ze znaczkiem „Made in America”, a w rolach głównych występują prawdziwe, rdzennie amerykańskie marki. Zakupom, niemal wprost od wytwórcy, towarzyszy muzyka, klienci mogą także coś zjeść oraz wypić. A wszystko to dla uczczenia krajowej produkcji.

Popularność ruchu „Made in America” odnoszącego się do mody i szeroko rozumianego wzornictwa rośnie, zwłaszcza wśród młodych konsumentów. Ten swoisty fenomen przywołuje skojarzenia z ruchem „slow food”, który promuje rzemieślnicze podejście do wytwarzania żywności oraz niespieszne delektowanie się posiłkami. Dla nabywców niezwykle ważna jest atmosfera towarzysząca zakupom. W trakcie rozmów ze sprzedawcami oferującymi swoje produkty na giełdzie NorthernGRADE, młodzi mężczyźni uczą się na przykład podstaw dotyczących doboru garderoby, sztuki stylizacji itd. Interesuje ich jednak nie tylko to, jak będą w danych ubraniach wyglądać, ale także skąd one pochodzą.

Wydawać by się mogło, że zwolennicy ruchu „Made in America” to zgraja mieszczuchów, którzy chcą podczas weekendu wyglądać jak drwale, bądź pracowników fizycznych wyrażających swój patriotyzm poprzez odpowiednie obuwie robocze. Nic bardziej mylnego – na giełdzie NorthernGRADE można spotkać ludzi bardzo od siebie odmiennych. Łączy ich jedno – nostalgia i tęsknota za czasami, kiedy odzież i akcesoria produkowano po to, by przetrwały lata. Nawet jeśli oni sami tych czasów nie pamiętają. Jak przyznają osoby znające branżę, coraz więcej produktów i usług pojawiających się na rynku posiada znaczek „Made in America”.

Odbywające się cyklicznie giełdy NorthernGRADE proponują klientom mieszankę różnych produktów będących wynikiem działalności amerykańskich fabryk i warsztatów lub też stworzonych przez mieszkających w Stanach Zjednoczonych rzemieślników. Może się jednak zdarzyć, że nie wszystkie komponenty ubrania, jak chociażby zamki, zatrzaski czy ręcznie tkane materiały, mają amerykańskie pochodzenie. Powodem takiej sytuacji jest niewystarczająca dostępność poszczególnych elementów składowych.

Mimo coraz większej grupy zwolenników ruchu, niektórzy obawiają się, że trend „Made in America” skończy się długo przed tym, zanim uda się osiągnąć przyświecające jemu cele. Jedną z takich osób jest blogger Brad Bennett, który pomagał koordynować akcję NorthernGRADE. Głównym założeniem ruchu było sprowadzenie miejsc pracy z powrotem do Stanów Zjednoczonych, by stymulować gospodarkę oraz zakończyć zależność Amerykanów od dóbr produkowanych poza granicami kraju. Zdaniem Bennetta wszystko zostało spłycone do przekazu „kupuj to, co wyprodukowane w USA”.

Twórcy NorthernGRADE wielokrotnie podkreślali, że na ich giełdzie nie ma agencji reklamowych, specjalistów ds. marki czy promocji. Jest za to twórca i jego produkt „Made in America”, który powinien bronić się sam – bez wykorzystania marketingowych sztuczek. Niestety niemal wszystko co jest na początku szczytną ideą, prędzej czy później staje się dla kogoś przede wszystkim źródłem zysku. Także ten ruch przyciągnął już uwagę marketerów, którzy kreują obecnie modę na to co amerykańskie, nie zastanawiając się specjalnie nad pierwotnym przesłaniem NorthernGRADE i „Made in America”.