Budownictwo to ta gałąź gospodarki, w której jakiekolwiek zawirowania są chyba najbardziej odczuwalne przez tzw. zwykłych ludzi. Podaż nieruchomości i dostępność taniego kredytu są czynnikami decydującymi o tym czy ludzie mogą pozwolić sobie na spełnienie marzeń o własnych czterech ścianach. W kontekście sytuacji na rynku mieszkaniowym, bardzo ciekawy materiał ukazał się w ostatnich dniach w serwisach BBC. Ukazuje on pełny paradoksów brytyjski rynek nieruchomości.

Pierwszym wnioskiem, który nasuwa się po lekturze artykułu, a znajduje potwierdzenie w słowach jednego z pośredników nieruchomości jest stwierdzenie, że cyt. „w Wielkiej Brytanii nie istnieje coś takiego jak jednolity rynek nieruchomości”. Oto, z jednej strony mamy Londyn, gdzie jeszcze do niedawna mieszkali państwo Fletcher‒jedni z bohaterów reportażu. Kiedy w szczycie bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości w 2007 roku kupowali swój dom w południowo‒wschodnim Londynie kosztował on 450 tysięcy funtów. Kiedy w 2008 roku przyszedł kryzys, rodzina znalazła się w finansowych opałach, gdyż kredyt przewyższył wartość domu. Jak mówi pani Fletcher, z zawodu nauczycielka cyt. „wtedy myśleliśmy, że ceny już nigdy nie wrócą do tego poziomu i że zostaniemy niewolnikami naszego domu, aż do czasu spłaty całego kredytu”. Minął jednak kolejny rok i ceny nieruchomości w stolicy ponownie zaczęły rosnąć. Tempo wzrostu było na tyle szybkie, że w 2012 roku dom państwa Fletcherów był warty już … 655 tysięcy funtów. Państwo Fletcher nie czekali na dalszy wzrost cen. Sprzedali dom, co po odliczeniu wszystkich kosztów dało im 100 tysięcy funtów czystego zysku, czyli więcej niż są w stanie razem zarobić w ciągu roku. Za pieniądze ze sprzedaży zakupili większy dom na prowincji w hrabstwie Hampshire, a pani Fletcher rzuciła etat w szkole i poświęciła się swemu ulubionemu pisarstwu. Jak pokazują dane statystyczne, ceny nieruchomości w Londynie wzrosły od rekordowego 2007 roku aż o 32%.

Na drugim końcu spektrum znajdują się rejony północno‒wschodniej Anglii. W Oldham ceny nieruchomości są wciąż o 12% niższe niż w 2007 roku. Miejscowy agent nieruchomości Alan Kirkham mówi cyt. „u nas trudno mówić o jakiejś bańce spekulacyjnej na rynku. Mieszkania i domy sprzedaje się trudno, a na kupca trzeba czasami oczekiwać nawet rok”. Z kolei zdaniem Danny’ego Gabay’a‒dyrektora firmy konsultingowej Fathom, na rynku nieruchomości w Wielkiej Brytanii mamy obecnie cyt. „bańkę spekulacyjną, która tak naprawdę nigdy się nie skończyła. Kryzys w 2008 roku to nie było wcale pęknięcie żadnej bańki, ale jedynie niewielka korekta. Moim zdaniem ceny nieruchomości za zawyżone w stosunku do ich realnej wartości o 30%. To nie jest normalne, aby w okresie od 1995 do 2007 roku ceny nieruchomości wzrosły trzykrotnie”.

Niezależnie od tego kto ma rację, faktem jest że najtrudniej mają ci, którzy dopiero planują zakup swojego pierwszego mieszkania czy domu. Wzrost cen nieruchomości następuje o wiele szybciej, niż wzrost średniej pensji. Obecnie, Brytyjczyk zarabiający tzw. średnią krajową na przeciętne mieszkanie musi oszczędzać przez 5 lat (przy założeniu, że całą pensję przeznaczy na zakup nieruchomości). Takie realia sprawiają, że zakup mieszkania czy domu bez kredytu staje się praktycznie niemożliwy. Dostęp do kredytów powoduje z kolei, że deweloperzy znajdują nabywców na swoje mieszkania po tej cenie, którą dyktują i na tym samym trudno liczyć na ich spadek. W ten sposób błędne koło wysokich cen się zamyka.